Coś jeszcze
Minęło sporo czasu od ostatniego wpisu, sądziłam, że długo tu nie zajrzę a już na pewno nie napiszę. Dziś jednak, zwłaszcza o poranku poczułam w moim sercu i mojej głowie, że właśnie teraz powinnam. Właśnie teraz powinnam napisać coś jeszcze.
Tyle się wydarzyło. Tyle się zmieniło. Wciąż się dzieje, niczym z łoskotem spadające fale wodospadu uderzające o wystające skały... Uderzenia trwające latami wygładzają powierzchnię kamieni...w piątkowe przedpołudnie jego szeroko otwarte brązowe oczy wyrażały oczekiwanie. Nie mogłam w to uwierzyć. Wyglądał jakbym na mnie czekał. Przytuliłam swój policzek do jego policzka...pogladzilam ręką jego siwe już wlosy... znów zaczęłam mu opowiadać rzeczy, o których nie mógł wiedzieć...moje łzy spadały na jego szpitalną kołdrę...nie sądziłam, że kiedyś znów będzie mi bliski. Gdyby nie ta życiowa lekcja nigdy nie byłabym obok jego łóżka na dziesiątym piętrze kliniki obcego mi kraju. Musiałam włożyć wiele wysiłku, aby stać tu i trzymać w moich rękach jego przykurczone dłonie. Trzymając je, ogrzewalam swoim ciepłem. Chłód ustępował, a one stawały się coraz cieplejsze... Wszystko inne nie miało znaczenia. Patrzyłam na niego z bliska i dostrzegałam zmiany na zmęczonej twarzy. Emocje. Słuchał co mówiłam, rozumiał... Uwięziony w sztywnym i niesprawnym ciele, mógł o wiele bardziej rozumieć i doceniać poprzednio darowaną mu wolność i niezależność. Wieczny buntownik i uciekinier z wyboru, dziś złapany w potrzask niemocy i zależności od innych.
-Gdyby tylko wiedział, kto do niego przyjechał -uslyszalam za sobą męski głos lekarza - byłby taki szczęśliwy...- lekarz powtórzył to dwa razy...
On wiedział.