Diabelski chichot pod lasem
Kiedy mijają mnie ludzie bez twarzy z szyderczym uśmiechem na ustach, bez nadziei w pustych oczach, z marzeniami o pełnej sakiewce. Kiedy stoją pod lasem, kiedy ja jestem w lesie, udając kogoś kim nie są, wciąż nie mogą zrozumieć, że nikogo nie szukam. Kiedy chichoczą diabelskim chichotem patrząc mi w oczy przez samochodowe szyby na polnej drodze, pamiętam Słowa Biblii: Ty wiesz kiedy wstaje i kiedy siadam, znasz słowo, kiedy go jeszcze nie ma... a oni myślą, że się ukrywają. Kiedy przechodzą obok mnie, kiedy parkują swoje samochody obok mego i wyglądają przez okna zza firan kiedy idę ulicą są wciąż bez twarzy. I rzeczywiście. Bez twarzy, bez osobowości, bez zasad, myślę, że Ci o nic nie pytają. Słyszę za sobą syk żmij a każda dobroć jest dla nich nudna. Kiedy jednak padają w niemocy w samotności na swoje łóżko a demony targują się o nich, krzyk przerażenia nie daje im spać. Cóż za nienawiść. Przejęli paleczkę za tych, co byli przed tem. Donoszą, gryza, szczekają, syczą, pełzają i nic nie jest w stanie ich zmienić. To właściwie może i dobrze. To jest ich wybór. Ta radość pustch oczu daje o sobie znać hałasem rechotu tylko w alkoholowym amoku. I tylko tyle. Moja jest wieczność bo każdy kto weń wierzy, nie zginął ale miał żywot wieczny. Albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Ew. Jana 3,15-16