Wakacje z przeszłości
W mojej historii jest taki epizod, co to mnie natchnął do wspomnień. Dotyczy dodatkowej pracy. Otóż w dobie dziwnej, granej komedii pandemii przez najbogatszych tego świata, wprzęgnęło się wielu ludzi w schemat poszukiwania dodatkowego zajęcia, chociaż pomysł ten jest popularny od zawsze. Czasem owo dodatkowe zajęcie staje się głównym a czasem musi się stać. I kiedys miałam wolne lato, a komedia mojego życia dopiero startowała, postanowiłam pojechać na kolonie jako wychowawca. Miałam już wszystkie uprawnienia, znalazłam pracodawcę i ustaliliśmy szczegóły. Jadę na Mazury, grupa taka, jak dobrze pójdzie, będzie więcej zleceń.
I oto w dniu wyjazdu, stoję z plecakiem gotowa do drogi i zmiana planów. Nie mam już czasu żeby powiadomić bliskich. I komuś o to chodzi, jak się potem okazuje. Jadę w góry, do Zakopanego. Niby wciąż Polska, ale...?? Pewnie teraz nie brzmi groteskowo ale w Olsztynie dostaje grupę 52 dzieciaków całego przekroju wiekowego. Po chwili się orientuję, że wszyscy są po poprawczakach czyli więzienie dla nieletnich. Wychowawcą jestem ja oraz młoda dziewczyna, co jedzie właściwie na wakacje bo mama z kuratorium załatwia jej darmowy wypoczynek i gość z reklamówką dziwnych tabletek, delikatnie mówiąc nie budzący zaufania.
Próbując ogarnąć dzieciaki tracę głos już w pociągu. Po dotarciu na miejsce zaczynają się schody. Alkohol, papierosy, dragi, seks, choroby i wypadki. Zero współpracy ze strony dwójki tzw wychowawców. Masakra. W pierwszych chwilach chcę uciec, bo nikt nie powiedział mi o stopniu trudności, ale powoli ogarniam sytuację. W nocy otwieram drzwi do mego pokoju bo chcę wiedzieć, co robią moje dzieciaki. Dzień po dniu, godzina po godzinie stajemy się sobie bliźsi. Zaczynamy współpracować. To bardzo trudne i jednocześnie budujące doświadczenie. Za sobą wciąż słyszę, że jestem kretynka, durna, psuję im urlop. Po jakimś czasie jest zmiana. Młoda dziewczyna wyjeżdża, przyjeżdża ktoś inny.
Ja tymczasem angażuję się bez reszty. Kiedy pierwsze noce okazują się bezsenne dla wielu dzieciaków, bo spędzali do tej pory czas bez kontroli lub pod nadzorem, zaczynam im czytać Biblię. Rozmawiamy do rana, padam na twarz. Mój kolega jest zadziwiony, z czasem chyba z przekory pozwala mi zasnąć na chwilę i kontynuuje czytanie. To nie godzinki, to nie rekolekcje, to czas spędzony z dzieciakami. Kiedy rano zabraniam im palić w stodole z sianem, dociera do mnie, że znajdą inne miejsce. Wiem, że nie wychowam ich przez dwa tygodnie. Dogadujemy się, przymykam oko na palenie ale pod nadzorem. Chłopcy stają się bardziej skłonni do współpracy a przecież o to chodzi.
Zaraz po przyjeździe zjawia się pani psychoterapeuta, chce uczestniczyć w seksie grupowym.. Nigdy nie dostaje zaproszenia, bo ja czytam im Biblię.
Pani psychoterapeuta organizuje spotkanie z młodzieżą i mówi im: Co wy h... Tu robicie? Raz byliście w p..., będziecie tam i kolejny. Niech któryś podskoczy... Wychodzi, młodzież jest zniesmaczona ale dla nich to standard. To ja jestem wzburzona.
Każdy dzień przynosi nowe sytuacje. Często bardzo trudne. Krew z nosa, karton wody utlenionej, szpatułki i koniec z krwawieniem. W dowód wdzięczności chłopak nakłania innych do uległości. Mój nieodpowiedzialny kolega wychowawca prowokuje sytacje, które nie powinny się zdarzyć. Rzucanie kamieniami nad rzeką przynosi efekt w postaci wypadku. Jeden z takich kamieni trafia w głowę dziewczynkę. Zalana krwią slania się i pada. Pędzę przez górską rzekę nie czując ostrych kamieni. Pan się odsunie, słyszę, ja pani pomogę. Mówi chłopak i podaje mi bandaże. Gamoń od tabletek nie umie zadzwonić po pogotowie ale składa komuś relacje, że wyszło jeszcze gorzej niż zaplanowano.
Lekarz Dyżurny informuje mnie o moich prawach, niczym przestępcę złapanego na gorącym uczynku. To był wypadek, zapewniam. Wracamy. Powoli sytuacja opanowana.
Cdn.