Matnog Sorsogon, Subic of Albay, Philippines...
Kolejną wspaniałą plażą, tym razem z różowo-białym piaskiem i turkusową wodą odwiedziliśmy w Matnog Sorsogon - Subic. W drodze do portu na inne wyspy, stojąc w korku autokarów czekających na odprawę promową, patrząc na niesamowity azjatycki ruch samochodów poprzetykany pieszymi, trycyklami, jeepnejami i wszyskim innym na czym można podróżować, dotarliśmy do rybnego targu w porcie, skąd mieliśmy wypłynąć na tą cudowną wyspę. Wszechobecny zapach sprzedawanych ryb przypominał nam, gdzie jesteśmy. Koguty do bitew na walkach kogutów w swoich klatkach znajdowały się przy posesjach, ulicach i pewnie były gotowe na sprzedaż, jeśli tylko znalazłby się kupiec. Ich kolorowe ogony sterczały odważnie do góry a głośne kukuryku brzmiało podobnie jak w naszym kraju.
Plaża przykryta dużą warstwą śmieci, gdzie królem zdecydowanie był plastik. Trzeba było przejść to wszystko i dostać się do deski, będącej trapem na katamaran. Dwóch młodych ludzi zarządzało łódką. Jeden o wyglądzie wiecznego chłopca, gibki z przenikliwym wzrokiem, niesłychanie grzeczny a wręcz dżentelmeński i drugi, ogromny, zwalisty z mocno zaznaczonym mięśniem piwnym o wyglądzie regularnego handarza niewolników, jakby nieobecny. Wieczny chłopiec uśmiechał się, kolejno podawał nam rękę, aby łatwiej było wejść po prowizorycznym trapie na pokład. Łódź okazała się typową samodziełką, gdzie głównym masztem był nieoheblowany drąg. Mimo to wszystko wyglądało statecznie i można było poczuć się w miarę bezpiecznie, tym bardziej, że wydano nam kamizelki ratunkowe, co sprawiło, że przynajmniej ja poczułam się lepiej. Był piękny poranek, wiatru prawie nie było, sezon na upały powoli się zaczynał. Zaburczały silniki i ruszyliśmy w drogę. Kilka chmur przykryło niebo, aby za chwilę się rozsunąć i pozwolić nam przecinać równą taflę morskiej wody.
Płynęliśmy mijając kolejne brzegi wysp, wystające głazy, inne łodzie a pogoda coraz bardziej zachęcała nas do podróży. Po około 30 minutach dotarliśmy do przepięknej plaży. Widok był urzekający. Dodatkowym atutem był fakt, że plaża była prawie pusta.
Kolorystyka niczym nie zmącona, przypinała baśń z tysiąca i jednej nocy.
Na tej wyspie odczuliśmy prawdziwą filipińską pogodę. Naprawdę jest bardzo zmienna. Co chwilę przychodziły ciemne, ciężkie chmury, niebo zasnuwało się na siwo i lał deszcz. Po chwili chmury znikały, wychodziło słońce i stawało się tak gorąco, że można byłoby smażyć jajecznicę na słońcu. To było niesamowite. Kąpaliśmy się a woda miejscami była bardzo zimna. Piasek był twardy, pełno było resztek koralowców, które dawały różowy efekt ale były bardzo twarde. Ludzi było bardzo mało, z czasem przypłynęło jeszcze kilka katamaranów z turystami. Plaża była duża i wszystkim starczyło miejsca. Trzeba dodać, że miejscowi handlują tu świeżo złowionymi tuńczykami, które patroszą na życzenie klienta. Upiekliśmy dwa dorodne tuńczyki, pięknie wyczyszczone za 300 peso. Nasi przewiźnicy pilnowali ognia i bardzo nas tym zaskoczyli. Pełna obsługa. Najśmieszniejsze było jednak, kiedy jeden z nich odebrał telefon i biegiem wpadli na swój katamaran, aby przywieźć kolejnych turystów na tą wyspę. Potem wrócili, aby odwieźć nas na drugi brzeg. Trzeba było również wnieśc opłatę na wyspie. Sami Filipińczycy płacą mniej, my turyści płacimy więcej. Za trzech turystów obcokrajowców trzeba było zapłacić około 1200 peso. To sporo ale dostaliśmy pokwitowanie wniesienia opłaty. Przynajmniej tyle zostało nam po wizycie lokalnego poborcy, który twierdził, że opłata jest pobierana na sprzątanie wyspy.
Wracając, niebo zasnuło się grubą warstwą czarnych chmur a morze przestało być równą powierznią. Zerwał się wiatr i fale stawały się coraz wyższe. Wtedy właśnie zobaczyłam, że ten główny maszt jest nieoheblowany, ponieważ trzymałam się go dość mocno, jakby miał mi w czymś pomóc. Woda przestała być turkusowa i odbijała czarne chmury a jej głębia stała się przerażająca dla kogoś, kto nie umie pływać. Kiedy jednak fala zaczęła nas przykrywać, moje pragnienie jak najszybszego dotarcia do brzegu bardzo się wzmogło. Niby nie daleko, ale teraz okazało się bardzo daleko. Na szczęście dotarliśmy cali i zdrowi a wrażenia zostaną z nami na zawsze.