Pokornie czekam na recepcji już prawie godzinę, choć kazano mi przyjechać wcześniej. Gruba portorykanka spogląda na mnie spod farbowanego czerwonego kosmyka włosów i zdaje się notować moje zachowanie. Ja, pokornie zdaję się na okoliczności, bo tak jest lepiej. Oceniam sytuację i widzę, że tak będzie lepiej.
Czerwony papier wydrukowany z hapeka, wciśnięty mi w rękę jako przepustka stanowi wejściówkę do medycznej twierdzy.
Winda powoli podnosi się wyżej i wyżej. Czystość i nowoczesność wyziera z każdego zakątka.
Drzwi otwierają się na dziesiątym piętrze. Kolejny interkom, znowu ważne biurko, ktoś przejmuje tym razem zieloną przepustkę i mogę wejść na oddział.
Pochylam się znowu i widzę zamknięte, zmęczone oczy. Dotykam delikatnie skórę twarzy, dotykam policzek do policzka, szepczę do ucha, że jestem. Odgarniam włosy, całuję go w spocone dziś czoło. Jest szczelnie przykryty więc nie muszę ogrzewać mu dłoni. Mimo to dotykam ich, masuję zesztywniałe palce i widzę uchylające się powieki.
To ja,... mówię kim jestem, na wszelki wypadek, dziś wtorek, będę tu jeszcze...potem już nie...
Słucha uważnie, brązowe oczy patrzą na mnie. Pochylam się znowu i znowu... opowiadam wszystko, co ważne.
Słyszę jak za moimi plecami personel medyczny się zatrzymuje. Słyszę jak szepczą. Patrzą. Codziennie, kiedy wychodzę odprowadza mnie wiele oczu...
Bo przecież Ważne są dni, których jeszcze nie znamy....